Narodziny Neli- cz. 1

/
4 Comments
Ta część nie będzie tkliwa, emocjonalna i rozczulająca... to raczej sprawozdanie krok po kroku. Pomyślałam jednak, że może zainteresuje przyszłe Mamy- te które nie wiedzą czego się spodziewać, albo tak jak ja czekają zniecierpliwione na swoje dziecię juz po terminie... ;)

W związku z tym, że Neli nie spieszyło się do nas wcale( nie wiedzieć czemu ;)), po upłynięciu ósmego dnia od wyznaczonego terminu porodu miałam stawić się do szpitala. To była sobota 07.06.2014. Nie muszę Wam chyba mówić, że nie spałam już chyba od 5 rano. Strach połączony z ekscytacją, a tak generalnie to pełen wachlarz odczuć, przeżyć i emocji. Chociaż najbardziej denerwowałam się tym, czy przyjmą mnie w szpitalu, który upatrzyłam sobie na miejsce porodu, czy też odeślą. W związku z tym, że jest to dość oblegane i popularne miejsce porodów bałam się, że oddział będzie zawalony, a ja odesłana z kwitkiem- tak się jednak nie stało- całe szczęście ;) Po przebieraniu nóżkami w domu, około 8 zapakowaliśmy wszystkie moje torby i ruszyliśmy do szpitala. Zbliżając się do położniczej izby przyjęć moim oczom ukazał się mały tłumek, niezrażeni jednakże cierpliwie czekaliśmy na swoją kolej. Jedna z położnych zapytała oczekujące panie- jaki jest powód przybycia i co się dzieje- jak powiedziałam, że nie dzieje się właśnie nic, a ja jestem już 8 dzień po terminie- zapytała tylko mojego męża, czy mamy ze sobą torby, a jeżeli tak to mamy po nie iść- zostanę przyjęta na oddział. Kamień spadł mi z serca- jeden punkcik z listy odhaczony. Będę rodzić w tym miejscu, w którym chciałam. Tak więc grzecznie czekałam na swoją kolej, a mąż zawrócił do auta po mój ekwipunek;) Potem standard- cały wywiad, papierologia, założenie wenflonu, no i badanie...To wewnętrzne wykazało 1,5cm rozwarcia i 50% zgładzenia szyjki macicy- tak więc bez wielkich emocji, do finału było jeszcze daleko;) Potem badanie USG...dość długie, a doktor mocno się skupiał- tak się skupiał, że wyliczył mi, że moje cudo waży jakieś 3900g- no i w tym miejscu szok i niedowierzanie z mojej strony. Ile przepraszam? Może pan doktor się pomylił? Na wizytach u mojego ginekologa nic nie wskazywało na to, że czeka mnie poród tak dorodnej córki. Myślałam, że 3300-3500 to maks, czego mogę się spodziewać. No cóż...miałam nadzieję, że pomiar obarczony był błedęm- w końcu margines błędu w pomiarach usg jest dość duży. No ale oddalając się od tematu wagi... Zostałam zakwaterowana w pojedynczej sali, z własna łazieneczką i jak na polskie realia było naprawdę przyjemnie... No ale nudno :p Bez telewizora, bez radia, bez towarzystwa innych kobiet w podobnej sytuacji... Tak więc pozostało nam czekać z mężem co dalej...W międzyczasie zapis KTG, który także nic takiego nie wykazał i co dwugodzinne badanie serduszka Nelci przenośnym urządzeniem... A pomiędzy tym wszystkim wycieczki do toalety, co w ostatnim okresie ciąży nie jest niczym nadzwyczajnym... Ale jedna z nich okazała się jednak ważna ;) Po skorzystaniu z toalety pojawiło się jakieś delikatne plamienie- nie wiem, czy jednym z powodów, które dopomogło było badanie lekarskie, czy może świadomość, że jestem już w szpitalu pod fachową opieką coś we mnie odblokowało... Potem było tego tylko więcej- co dla położnej było znakiem odchodzenia czopa śluzowego...Ufff pomyślałam- fajnie, że coś zaczyna się dziać samo, tak fizjologicznie, tak jak powinno. Super, że nie muszę mieć niczego sztucznie wymuszanego. Nie pozostało nic innego jak tylko czekanie. W międzyczasie do mojej super jednoosobowej sali przywieźli dziewczynę, którą cofnęli z porodówki, żeby pomęczyła się trochę w normalnej sali, bo postęp porodu był zbyt słaby jak na porodówkę. Przyjechała do mnie już z regularnymi skurczami- nie muszę Wam chyba mówić, że rodziłam z nią prawie wspólnie. Przeżywałam każdy jej skurcz, oddychałam razem z nią i jak patrzyłam na jej cierpienie w czasie skurczu, to zaczynałam czuć lekki strach- w końcu mnie miało czekać wkrótce to samo. Pomijając szczegóły z życia mojej towarzyszki po paru godzinach zabrali ją w końcu na porodówkę- na szczęście bo już byłam zmęczona współtowarzyszeniu jej w bólach i oglądaniu czegoś co i tak będę przeżywać za chwilę sama, może inaczej. Moje samotne spędzanie wieczoru skończyło się dość szybko, gdyż zostałam przeniesiona na salę do kobietki, która oczekiwała rozwiązania poprzez cesarskie cięcie. Mąż oczywiście został odesłany do domu;) Chociaż zaznaczyłam mu, że czuję i jestem prawie pewna, że tej nocy się zacznie. No i cóż... nie myliłam się ani trochę. Cały czas czułam sączenie, aż do momentu kiedy poczułam, że wkładka jest prawie tak mokra jakbym się ssiusiała. Poszłam zakomunikować to położnej, która poinformowała lekarza- no i udałam się na badanie- nie muszę Wam chyba mówić jakie przyjemne jest takie badanie w środku nocy ;p No ale cóż... Nie były to wody tak jak myślałam, tylko w dalszym ciągu sączenie tego czopa. Nie było jakiegoś wielkiego postępu w rozwarciu, więc wróciłam na salę. Tej nocy praktycznie nie spałam, bo podświadomie coś przeczuwałam...Zresztą cały wieczór bolało mnie podbrzusze. Trochę bolało, trochę przechodziło, raz trwało to dłużej, raz krócej. O 3 nad ranem byłam pewna, że mam już regularne skurcze, co też skrupulatnie liczyłam- co 10 minut pojawiał się skurcz, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Ohooo... pomyślałam- w końcu :) Cały czas w kontakcie z mężem czekałam na ranek... do rana odstępy między skurczami malały... Było badanie wewnętrzne(ale nadal miałam czekać na rozwój sytuacji na sali), był zapis KTG... a mnie coraz bardziej bolało. Poźniej przyszły skurcze co 5 minut i częściej. Straciłam trochę rachubę, bo skupiałam się na tym, żeby przeżyć skurcz i jak najlepiej odpocząć w przerwie między nimi. W grę zaczęły wchodzić już jakieś pierwsze kroplówki- niby to przeciwbólowe( chociaż wiedziałam, że to ma zadziałać raczej tylko na głowę, bo mojej towarzyszce z dnia poprzedniego też nie pomogły). Zresztą co poza zewnątrzoponowym, czy jakimiś pochodnymi narkotyków pomoże przy bólu porodowym? No raczej nic innego ;) Potem była piłka, spacery, prysznic...Jeszcze wszystko na normalnej sali.. I cóż mogę powiedzieć... Od godziny 3, a im później tym jeszcze bardziej, byłam we własnym świecie... Zaczęło się coś na co bardzo czekałam i coś z czym musiałam sobie radzić...Nie pamiętam wszystkich szczegółów, ale pamiętam, że kolejne badanie wykazało całkowite zgładzenie szyjki i 4 cm rozwarcia, więc lekarka zadecydowała, że ruszam na porodówkę. Była 13:30. Zdążyłam tylko zabrać parę najpotrzebniejszych rzeczy z normalnej sali i zadzwonić do Męża. Akurat jadł obiad- jak mu powiedziałam, że idę właśnie na porodówkę...nie muszę Wam chyba mówić, że już go nie dojadł.... A ja w asyście położnej(notabene wydawało mi się, że strasznej heksy- ale bardzo się co do niej pomyliłam) zawędrowałam na jedną z sal porodowych....

C.D.N




Podobne posty:

4 komentarze:

  1. Fajnie, że poród zaczął się bez leków przyspieszających.
    Po wadze Nelki myślałam, że miałaś cesarkę, ale pewnie dzielnie dałaś radę sama :-)
    Jeszcze raz gratuluję pięknej córki

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się cieszę :) Nie było łatwo ale dałam radę siłami natury :) Dziękuję :) :*

      Usuń
  2. Z jednej strony niecierpliwie czekam na ciąg dalszy, z drugiej zastanawiam się czy nie przeczytac tego dopiero w sierpniu ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było łatwo, lekko, czy bezboleśnie... no ale to chyba oczywiste. Ja bym przeczytała od razu jak zostanie opublikowane ;p Bo uwierz jak tylko pojawi się dziecko na świecie, usłyszysz je, poczujesz, przytulisz... nie liczy się nic, ani nikt inny. Nie ma bólu, jest tylko radość. Każdy poród jest inny, ale życzę Ci, żebyś na samej końcówce doświadczyła takiego szczęścia jak ja- baa tego, że tak będzie jestem nawet pewna :) :*

      Usuń

Co o tym myślisz?