Narodziny Neli- cz.2

/
5 Comments
Jestem pewna, że na końcu tego postu będę zaryczana, a smarki będą mi wisiały po cycki ;p Ilekroć wspominam ten dzień, ten moment, albo chociażby oglądam narodziny innych dzieci w telewizji niewyobrażalnie się wzruszam... Nie wiem, czy dlatego, że to wszystko jest takie świeże, czy już zawsze na myśl o tej chwili łzy same będą mi stawały w oczach...Mam nadzieję, że to drugie... ;)

Wracając do głównego wątku- znalazłam się w jednej z sal porodowych- swoją drogą dopiero wychodząc ze szpitala Mąż przypomniał mi, w której z sal rodziłam, bo nie wiem jakim cudem, ale w tym całym szoku- amoku nawet tego nie pamiętałam. Czekając na Męża zajęła się mną położna- pomierzyła mi brzuszek i miednice i stwierdziła swoim fachowym okiem, że Nela nie będzie ważyła więcej niż 3400-3500g- z tą myślą łatwiej było mi patrzeć w przyszłość- jak się okazało "lekko" się myliła ;) Nie zdążyłam się obejrzeć, a do sali wparował Mój K. Położna poinstruowała nas czego możemy używać, co nam może pomóc, jak sobie ulżyć. Na Sali był pełen asortyment piłek, specjalistycznych krzesełek, jakichś lin, łóżko, oczywiście łazienka przynależna do sali, z której to- a właściwie ze znajdującego się w niej prysznica korzystałam bardzo bardzo często- polecam każdej rodzącej często i długo. Dała nam także parę życzliwych rad i oczywiście poinformowała nas, że możemy wzywać ją w każdej chwili, jak tylko będziemy czuli taką potrzebę, albo ja będę chciała dostać coś przeciwbólowego. I zostawiła nas samych. To wspaniale. To był tak intymny moment, taki nasz, a ona w perfekcyjny sposób poprowadziła wszystkim w taki sposób, że czuliśmy się zaopiekowani i bezpieczni, ale nie przytłoczeni i pozostawieni w bardzo intymnej, osobistej atmosferze (zresztą na sam koniec porodu robi się taki tłum, że miło być wcześniej tylko we dwoje). Z góry wiedziałam (a tym bardziej uświadomiona zajęciami w szkole rodzenia), że cały poród spędzę aktywnie... piłka, prysznic, spacer, ruchy biodrami w miejscu, cokolwiek byle tylko nie leżeć- i tak też było. Łóżko porodowe mnie parzyło. Skurcze i cały ból porodowy był milion razy większy jak próbowałam się na nim kłaść, więc położna pozwalała mi nawet KTG mieć na piłce, a nie na leżąco- nie dałabym chyba rady. Co do moich wcześniejszych wyobrażeń vs rzeczywistość... Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie bólu porodowego, póki sam go nie doświadczy. Wiedziałam, że będzie bolało i że nie będzie to przyjemne. Nie spodziewałam się jednak, że ból tak bardzo może zawładnąć naszym ciałem. Ogarnąć nas od stóp do głów, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Myślę, że na moje odczucia wpłynął też czas... w końcu skurcze zaczęły się o 3 nad ranem, a Nela urodziła się o 22:14- także długo walczyłam z bólem. Jednakże myśl po co to wszystko, co ma nastąpić po tych chwilach bólu, na spotkanie z KIM czekam dodawały mi sił... <3 Na pewno w tym wszystkim nie mogę pominąć mojego Męża... który był cały czas ze mną, który trzymał mnie za rękę, który pomagał mi się podnosić, który był ze mną pod prysznicem, który mnie wycierał, podawał wodę, wzywał położną, mówił, że dam radę, że świetnie mi idzie...w którego to oczach widziałam jak cierpi razem ze mną, ale i jak bardzo jest ze mnie dumny. Nie wyobrażam sobie tej chwili bez niego. Jego obecność była nieoceniona. Teraz jak rozmawiamy o porodzie to śmieje się ze mnie, że miałam 3 sztandarowe hasła podczas porodu: zrób coś, pomóż mi, zabij mnie ja już się nażyłam i swoje przeżyłam. Dobrze, że był ze mną bo łatwiej takie teksty rzucać w stronę Męża, aniżeli obcej położnej ;)
Nie wdając się w szczegóły techniczne samego porodu to generanie nie było żadnych problemów, poza tym, że rozwarcie postępowało powoli- dość powoli. Tak bardzo się starałam doprowadzić do rozwarcia centymetr po centymetrze poprzez swoją aktywność, tak bardzo chciałam to przyspieszyć- niestety szło opornie. O 19 przychodziła nowa zmiana i zmieniał się personel. Nie miałam wcale ochoty rozstawać się z towarzyszącą mi położną, ale nie mialam wyjścia. Na szczęście jej zmienniczka okazała się nie mniejszą fachurą z mega doświadczeniem. Nie powiem Wam dokładnie co, w jakiej godzinie, itd., ale nagle ustały mi skurcze ...parte jak dobrze zrozumiałam. To znaczy według położnej ustały, bo mnie wcale nie bolało nic mniej. Było już późno, a ja byłam wycieńczona tyloma godzinami porodu. No i padła propozycja- albo czekamy, aż coś się samo ruszy a może to trochę potrwać(dodam, że mega wycieńczona dłużyła mi się każda sekunda i każda minuta), albo podajemy oksytocyne i skurcze mogę być mocniej odczuwalne, ale za to będą. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z Nelą(wiedziałam, że też bidulka się męczy „idąc do nas”), poza tym wycieńczona bólem nie miałam siły na kolejne godziny zagryzania zębów- zgodziłam się na kroplówkę z oksytocyną. Po podłączeniu kroplówki wszystko zaczęło toczyć się szybszym tempem. Skurcze ożyły, a ja wiedziałam, że zbliża się ta od dawna wyczekiwana chwila. Powiem Wam tak... Mój Mąż był mega zdziwiony, że podczas skurczów partych nie krzyczałam, nie darłam się, nie jęczałam(a uwierzcie krzyki i okrzyki z sąsiadujących porodówek dochodziły zacne ;) )...a prawda była taka, że ja już nie miałam siły. Nie miałam siły nawet powiedzieć, że już nie mogę, że mnie boli, że mam dość. Ten moment pamiętam trochę jak za mgłą....ale poparłam podobno z 3-4 razy i Nela była z nami. Mimo, że nie było łatwo, bo Nelcia mała nie była.Ten moment kiedy „wyskoczyła” zapamiętam na całe życie- z jednej strony mega fizyczna ulga- nagle wszystko przestało mnie boleć, wszystko było stłumione, przestało istnieć. Z drugiej zaś uczucie nie do opisania. Kiedy dziecko, na które tak bardzo czekałaś, nosiłaś pod sercem, natrudziłaś się, aby wydać je na świat zostaje Ci położone na pierś, czujesz je, słyszysz, możesz dotknąć, popatrzeć. Tego nie da się opisać słowami. I ta radość Męża, to wzruszenie. Nigdy w życiu mimo przebytego bólu i zmęczenia nie czułam się tak wspaniale, tak pełna sił, taka dumna, taka szczęśliwa. Wszystkie mamy na pewno wiedzą o czym mówię, a pozostałym kobietom życzę, żeby kiedyś tego doświadczyły- tego nie da się z niczym porównać.
Zostaliśmy na sali porodowej 2 godziny....Sami...My i Nela... Mama, Tata i Dziecko...To były piękne 2 godziny... Podziwianie tego małego Cudu. Do kogo jest podobne. Jakie grzeczne. Jakie Kochane. A że jej zimno. A że drży. A że tak ładnie patrzy. Przez 2 godziny oswajaliśmy się z myślą, że to już, że zostaliśmy Mamą i Tatą, że Nela jest z nami, że zaczynamy kolejny etap w życiu. Nie pokażę Wam go, ale mam takie zdjęcie z porodówki, z Nelą na piersi...Jestem brudna, zmęczona, niepomalowana...ale wiecie co? Mimo tego wszystkiego nie mam chyba piękniejszego zdjęcia ... Widać na nim wszystko- tą całą radość, to całe „nic innego juz się nie liczy- Nela jest już z nami”.
Przeniesiona na salę poporodową grubo po północy nie spałam już do rana- jak i każdej kolejnej nocy w szpitalu. Leżałam i podziwiałam. Drżałam jak tylko ona drżała. Siedziałam nad nią i nasłuchiwałam czy oddycha, dotykałam- czy jej nie zimno/ nie ciepło. Nie wiedziałam nic, ale instynkt matki pomagał mi we wszystkim. Ta istota była zdana na mnie, więc nie było miejsca na strach, niepewność, czy nieporadność. Stałam się matką i musiałam podołać temu zadaniu od pierwszych minut.
Tego co dają narodziny dziecka nie da się opisać słowami. Pomimo bólu, pomimo tylu godzin...nie wyobrażam sobie rodzić inaczej. Czuję się mega dowartościowana. Że byłam w stanie wydać na świat nowe życie. Że dałam radę. Teraz wiem, że mogę przenosić góry, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Nela dała mi moc... większą wiarę w siebie i swoje możliwości.
Z dnia na dzień pomimo wielkiej radości i szczęścia narasta też we mnie wielkie poczucie odpowiedzialności. Ten mały człowieczek jest w moich rękach. Jej całe życie. Jej przyszłość, jej wychowanie, jej poczucie wartości, jej spojrzenie na świat- to wszystko zależy ode mnie/od nas. Ta bezbronna istota liczy na nas, ufa nam bezgranicznie, powierza całą siebie w nasze ręce. To mocno motywuje i daje dużo siły.

A tak na koniec... Nie wiedziałam, że można tak kochać dopóki nie urodziła się Nela. Nie wiedziałam, że istnieją tak ogromne pokłady uczuć i emocji. Nie wiedziałam, że można na kogoś patrzeć i płakać z radości- że jest, że się uśmiechnie, że słodko westchnie, że zrobi kupke(a przecież wcześniej tak bolał ją brzuszek), że tak ładnie śpi, że tak ładnie je, że tak pięknie spojrzy...
Myślę, że Nela z dnia na dzień będzie zmieniała mnie i moje spojrzenie na wiele rzeczy. Wiem tylko jedno- jej narodziny zwiększyły objętość mojego serca- moja miłość do niej jest bezgraniczna i nawet nie do opisania, a miłość do Jej Taty tylko się umocniła- kocham Go jeszcze mocniej niż kiedyś, mimo, że to nierealne i dziękuję, że nasza miłość zaowocowała tak wielkim szczęściem jakim jest Nela <3

Ten tekst nie oddaje w najmniejszym nawet procencie tego co czuję i czego doświadczam. Brak mu nawet jakiegoś porządku i polotu w słowach...Jednakże chciałam go napisać na pamiątkę dla Neli. Chcę, żeby w przyszłości mogła przeczytać jakim cudem było dla mnie JEJ przyjście na świat.


Córciu- Kochamy Cię niewyobrażalnie mocno!!! Z dnia na dzień... z godziny na godzinę...  Pamiętaj, że jesteśmy z Tatą teraz i będziemy zawsze...Mimo wszystko !!! <3






Patrycja ;)


Podobne posty:

5 komentarzy:

  1. I cieszę się, że przeczytałam :) Napisane pięknie, oczywiście się popłakałam - bo jakby inaczej. Życzę Wam tylko zdrówka, bo szczęście już macie przy sobie :) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezmiernie mi miło :) Dziękuję... tylko zdrówka- z resztą jakoś sobie poradzimy :) A teraz ja wyczekuje Twojej relacji... na pewno będzie piękna i też się popłaczę :) :* Także Tosia... czekamy... ;)

      Usuń
  2. Wyciskacz łez.. :P
    Historia napisana prawdziwą Miłością.
    Nelcia masz wspaniałych Rodzicków!! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. czytam teraz, bo za miesiac porod. uryczałam sie jak glupia. niesamowicie wzruszajace! piekna coreczka :)

    OdpowiedzUsuń

Co o tym myślisz?